środa, 17 grudnia 2014

Wnuczka do orzechów: W świecie nieprawdziwych teatrów oraz wsi mlekiem i miodem płynących

bez spojlerów

Gdzie się podziały prawdziwe teatry? Na jakim wieku zatrzymało się życie na polskiej wsi? Dlaczego młodzi chłopcy w dzisiejszych czasach nie powinni już grać w piłkę nożną? Odpowiedzi na te i na wiele innych frapujących pytań dotyczących kondycji współczesności można znaleźć we "Wnuczce do orzechów", dwudziestym tomie Jeżycjady, pisanej od 1977 roku przez Małgorzatę Musierowicz. Tym razem odpoczywamy od Poznania i wybieramy się na wieś, gdzie mieszka nastoletnia Dorota Rumianek i gdzie po rodzinnym incydencie trafia Ida Pałys.  I na tej wsi właściwie niewiele się dzieje. 

Jeżycjadę uwielbiam od czasów podstawówki, gdy w moje ręce wpadła "Kłamczucha", drugi tom cyklu. W książkach Musierowicz zawsze widziałam różnorodnych bohaterów, z którymi łatwo można się utożsamić, ciepło buchające z każdej kartki i, co najważniejsze, przekonanie o tym, że zawsze warto być dobrym człowiekiem. Oczywiście, im byłam starsza, tym więcej widziałam w Jeżycjadzie wad, jednak zawsze to były książki dla młodzieży, które warto było przeczytać. Od pewnego czasu jednakże proza Musierowicz straciła to, co w niej było pozytywne. Pozostało jedynie zgorzknienie, oderwanie od rzeczywistości i bardzo słabo ukryte aluzje polityczno-społeczne.


We "Wnuczce do orzechów" Małgorzata Musierowicz zabiera nas w podróż do alternatywnej rzeczywistości; tylko tak da się wytłumaczyć jej kreację świata przedstawionego. Na pierwszy rzut oka można zauważyć, że pisarka obraziła się na miasto. W tej książce miasto to synonim wszelkiego zła, brudu i agresji. Skontrastowane zostało z sielską wsią, którą narrator (często oczami Doroty) zachwyca się co kilka stron, i to w taki sposób, że tę wyimaginowaną wieś czytelnikowi momentalnie obrzydza. To ekscytacja małego dziecka, które próbuje znajdować do wszystkiego wyszukane metafory. I ani trochę mu to wychodzi. Musierowiczowska wieś jest wykreowana stereotypowo i bardzo nieudolnie: ludzie tutaj nie miewają telefonów komórkowych, społeczność jest prosta i nieskomplikowana, a kobieta, która urodziła nieślubne dziecko, jest od lat traktowana jako margines. I jej córka co krok musi coś sobie i innym "udowadniać", żeby pokazać, że nie zasługuje na wieczne potępienie. Tak, jest AŻ TAK źle. 

Już od kilku książek Musierowicz udowadnia, że straciła lekkość w kreowaniu bohaterów, jaką mogła szczycić się przez lata. Stare postaci zostają doszczętnie zniszczone (wzorcowym przykładem jest moja ukochana kiedyś Ida, która w "McDusi" pokazana została jako bezduszna i bezmyślna jędza. Autorka zrozumiała swój błąd i we "Wnuczce..." próbowała ją zrehabilitować, co jej nie do końca wyszło), zaś nowym brakuje charakteru. Nie można też nie zauważyć, że u Musierowicz bohaterowie nie zachowują się zgodnie ze swoim wiekiem. Ida - kobieta w średnim wieku - myśli, że jest trzydzieści pięć lat młodsza, siedemnastoletnia Dorota jest zbyt naiwna, student Ignacy zachowuje się jak dwunastolatek, zaś dwunastolatek Szymon przejawia mentalność przedszkolaka. Nikt tu nie jest psychologicznie wiarygodny. 



Ponownie czytelnicy Jeżycjady dowiadują się, jaki jest według autorki Prawdziwy Mężczyzna. Prawdziwy Mężczyzna nie ma prawa okazać bólu, gdy ukąsi go szerszeń, musi "walczyć o miłość" (zapewne również wtedy, gdy wybranka serca wyraźnie mu odmawia... Ale do tego jeszcze wrócimy), majsterkowanie ma koniecznie należeć do jego kręgu zainteresowań, zaś "delikatność" i "wrażliwość" to słowa zakazane. A najlepiej by było, gdyby Prawdziwy Mężczyzna w ogóle nic nie mówił, tylko był milcząco stanowczy. I musi oczywiście potrafić zaopiekować się kobietą; ponieważ wszystkie dziewczęta są takie kruche i nieodpowiedzialne. 

Największym minusem "Wnuczki do orzechów" jest to, że to niemiłosiernie nudna książka. Niewiele się tu dzieje, zaś Wielki Wątek Miłosny jest tak banalny i przewidywalny, że nie zapewnia ani odrobiny rozrywki. Starania Musierowicz (nie, przepraszam, "Fatum") prowadzące do tego, aby dwójka młodych bohaterów nie spotkała się aż do ostatniego rozdziału są tak nieudolne, że czytanie o tym aż męczy. Męczy również sposób przedstawienia kontrkandydata Józefa do serca Doroty. Postać Igora jest przez autorkę tak przeszarżowana, że aż jest mi tego chłopaka żal. Został stworzony tylko po to, by w tym czarno-białym świecie być przeciwieństwem Prawdziwego Mężczyzny, czyli wielbionego przez wszystkich Józefa. Igor jest nieukiem, który całymi dniami siedzi pod sklepem i pielęgnuje rozkwitającą powoli chorobę alkoholową. Do tego bezczelnie zaczepia Dorotę i jest czystym przedstawieniem stereotypu wsiowego prymitywa. I Dorota, która wcześniej doradzała Ignacemu, aby walczył o swoją ukochaną, nie chce teraz, aby Igor walczył o nią. Ach, ta niezamierzona ironia!

Podejrzewam, że już nic, co w przyszłości wyjdzie spod pióra Musierowicz, nie będzie tak koszmarne jak "McDusia" (której zamierzam poświęcić osobny wpis). "Wnuczce do orzechów" nie udało się pobić niezliczonych absurdów poprzedniej części. Ten tom czyta się o wiele spokojniej, ale również jest bardziej nudno. Tak nudno, że ciężko było mi doczytać "Wnuczkę..." do końca. Musierowicz od kilku lat pokazuje swoje niezadowolenie ze świata, na czym cierpią jej książki. Nie można nie zauważyć absurdalności stwierdzenia, że prawdziwe teatry już nie istnieją, nie westchnąć z politowaniem na zdanie, które wyjaśnia, że Józinek przestał grać w piłkę nożną, żeby nie zostać politykiem, czy nie zdenerwować się tym, jak Laura "została bezpiecznie odholowana w ramiona polonisty". Czy to oznacza, że daję sobie raz na zawsze spokój z nową Jeżycjadą? Podejrzewam, że nie mam w sobie aż tyle siły, aby nie przeczytać kolejnego tomu i nie denerwować się z powodu tego, co z bohaterami mojego dzieciństwa wyprawia Małgorzata Musierowicz.

___________________________________________

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...