bez spojlerów
Nie jestem fanką komedii romantycznych. Razi mnie ich schematyzm, przewidywalność i przesłodzenie. Z tego powodu nie zwróciłabym większej uwagi na produkcję „Jak zostać Baskiem” („Ocho apellidos vascos”) w programie 15. Tygodnia Kina Hiszpańskiego, jednak zachęciły mnie pozytywne opinie i aktorskie nominacje do nagrody Goya. Na szczęście podjęte przeze mnie ryzyko się opłaciło.
Nie jestem fanką komedii romantycznych. Razi mnie ich schematyzm, przewidywalność i przesłodzenie. Z tego powodu nie zwróciłabym większej uwagi na produkcję „Jak zostać Baskiem” („Ocho apellidos vascos”) w programie 15. Tygodnia Kina Hiszpańskiego, jednak zachęciły mnie pozytywne opinie i aktorskie nominacje do nagrody Goya. Na szczęście podjęte przeze mnie ryzyko się opłaciło.
Fabuła filmu w reżyserii Emilia
Martíneza Lázary („Po drugiej stronie łóżka”, „13 róż”) jest bardzo prosta: Amaia
(Clara Lago), Baskijka, przyjeżdża z przyjaciółkami do Sewilli po tym, jak
rzucił ją narzeczony. Tam poznaje Rafę (Dani Rovira), Andaluzyjczyka z krwi i
kości. Chłopak zakochuje się w Baskijce i gdy dziewczyna znika, postanawia ją
odnaleźć. Splot zdarzeń sprawia, że musi udawać Baska.
Miłosna historia jest w „Jak
zostać Baskiem” jedynie pretekstem, ponieważ jest to tak naprawdę inteligentna komedia
pomyłek, przyprawiona ostrym sosem (nie zawsze wyssanych z palca) stereotypów i
wzajemnej niechęci między Baskami a Andaluzyjczykami. Martínez Lázaro nie boi
się niepoprawności politycznej i w udany sposób parodiuje konflikt między dwoma
nacjami. Przed seansem bałam się trochę, że nic nie zrozumiem z tego filmu,
ponieważ nie jestem ekspertem od różnic kulturowych w obrębie Hiszpanii, jednak
moja ograniczona wiedza na tym polu nie sprawiła, że nie wiedziałam, co się
dzieje na ekranie. Większość żartów została tak skonstruowana, że widzowie
powinni poradzić sobie z ich rozszyfrowaniem. To wielki atut „Jak zostać
Baskiem”: nie jest to hermetyczna produkcja przeznaczona jedynie dla Hiszpanów.
I Basków.
Aktorstwo w produkcjach tego typu
często jest sprawą drugorzędną, jednak w tym przypadku postarano się o naprawdę
świetną, idealnie dobraną obsadę. Świadczą o tym aż trzy aktorskie nagrody
Goya: za role drugoplanowe dla Karry Elejalde (grał chociażby w świetnym „Biutiful”
oraz „Nawet deszcz”) oraz Carmen Machi („Volver”, „Skóra, w której żyję”), a
także dla filmowego debiutanta, Roviry. Trochę żałuję, że nie została
nagrodzona również Lago, ponieważ wszyscy w czwórkę stworzyli dynamiczny i
wzajemnie się uzupełniający „aktorski kwartet”. Postacie przez nich stworzone
czasem trąciły klasycznymi archetypami, jednak potrafili wyjść z ram i
zaprezentować coś więcej.
Nie wszystko w „Jak zostać
Baskiem” było udane: przeszkadzały mi czasem niezgrabnie zbudowane sceny,
którym albo brakowało puenty, albo zostały wciśnięte do filmu jedynie po to,
aby coś usprawiedliwić. Szczęśliwie nie było ich zbyt wiele i nie rzutowały na
moim pozytywnym odbiorze produkcji.
„Jak zostać Baskiem” to niegłupia
komedia, która może przekonać do siebie największych sceptyków tego gatunku. Do
omówionych przeze mnie udanych sytuacji komicznych oraz świetnego aktorstwa
należy jeszcze dodać ładne zdjęcia i przemyślaną, niemalże soczystą
kolorystykę, która nie zawsze jest bez znaczenia. Film Martíneza Lázary
poleciłabym nie tylko miłośnikom hiszpańskiej kultury. Lubisz komedie pomyłek,
w których każda decyzja podjęta przez bohaterów jest zła i wpędza ich w jeszcze
większe tarapaty? To film dla ciebie. Hiszpanie tak pokochali „Jak zostać
Baskiem”, że ruszyła produkcja sequelu. Miejmy nadzieję, że równie zabawnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz