czwartek, 7 sierpnia 2014

Przeczytane na Końcu Świata

Minęło już kilka dni od mojego powrotu z Końca Świata w Stilo. Jako że nazwa jest dość adekwatna, na końcu świata elektryczność jest zjawiskiem ekskluzywnym i zażywanym w bardzo oszczędnych dawkach (jak kawior!), więc, aby się czymś zająć, przeczytałam parę książek i postanowiłam, że napiszę kilka zdań na temat każdej z nich. I obiecuję, że z książkami na blogu kończę na jakiś czas, bo ostatnio było ich tutaj w nadmiarze ;)




Nigdziebądź (oryg. Neverwhere) - Neil Gaiman (1996)

Richard Mayhew, Zwykły Człowiek Jakich Wiele, przeprowadził się niedawno ze Szkocji do Londynu. Ma dobrą pracę, (nie)dobrą narzeczoną i bardzo dobre widoki na przyszłość. Wszystko to legnie w gruzach, gdy pomoże rannej nieznajomej i odkryje, że istnieje drugi Londyn, o którym Zwykli Ludzie nie mają zielonego pojęcia.

"Nigdziebądź" jest kolejną przeczytaną przeze mnie książką Gaimana. To nowelizacja miniserialu, który pisarz i Lenny Henry stworzyli dla BBC w 1996 roku. I w przeciwieństwie do większości nowelizacji, nie jest to suchy scenariusz doprawiony szczyptą opisów, a solidna książka, która w niczym nie jest gorsza od "samodzielnych" dzieł. "Nigdziebądź" charakteryzuje się udaną satyrą i bohaterami, którzy dają się polubić. Przyjemna lektura na zabicie nudy.


Oko Jelenia - Droga do Nidaros - Andrzej Pilipiuk (2008)

Nadchodzi Wielki Koniec Świata. Nikt nie zdoła przeżyć. Dobiegającemu trzydziestki nauczycielowi Markowi udaje się uniknąć śmierci, gdy zgadza się zostać niewolnikiem tajemniczego, ślimakopodobnego kosmity, którego przyłapał na kradzieży Biblioteki Narodowej. Zostaje wysłany do XVI wieku, gdzie ma wykonać dla swojego nowego właściciela pewną misję.

Pieśni pochwalne pod adresem Pilipiuka słyszałam z wielu stron, postanowiłam więc sięgnąć po jedną z jego książek, i zawiodłam się na całej linii. Początek nawet nie jest zły, jakkolwiek dziwacznie brzmi opis, który przed chwilą napisałam. Problemy zaczynają się po trafieniu Marka do przeszłości. Z książki wprost wylewają się skrajnie konserwatywno-patriotyczno-honorowo-katolickie poglądy jej autora. Nie mam nic przeciwko żadnemu z tych poglądów i postaw, jednak Pilipiuk stworzył czarno-biały świat, w którym każdy katolik jest dobry, a każdy protestant to brutalny idiota. I wszystkie główne postacie wyznają takie same wartości: Bóg, Honor, Ojczyzna. Rozumiem jeden, ale wszyscy? Kompletny brak różnorodności. Według mnie książka z gatunku fantastycznych powinna otwierać umysły, a nie je zamykać.


The Song of Achilles - Madeline Miller (2011)

Fanfiction "Iliady" Homera koncentrujące się na Patroklesie, towarzyszu Achillesa.

Mam mieszane uczucia wobec tej powieści. Sporo w niej infantylności, jednak czytało mi się ją dobrze (tylko te denerwujące przejścia do czasu teraźniejszego wzięte z niczego...), nie było w niej większych przestojów. Zupełnie inaczej czyta się też książki, których zakończenie się zna, więc często zastanawiałam się, jak autorka rozwiąże ten czy tamten wątek. I w zdecydowanej większości przypadków jej wersja przypadła mi do gustu.

"The Song of Achilles" zebrała w większości bardzo pozytywne recenzje (plus nagroda The Orange Prize) i mimo, że myślę, iż wychwalanie tej powieści pod niebiosa jest przesadzone, to spełniła swój obowiązek: sprawiła, że chcę wrócić do czytania oryginału.


Jesień patriarchy (oryg. El Otoño del Patriarca) - Gabriel García Márquez (1975)

Opowieść o latynoamerykańskim dyktatorze, jego nieograniczonej władzy, brutalności i żądzy władzy. Pełne hiperboli, ironii i karykatury studium latynoamerykańskich dyktatur.

Przyznam, że bardzo ciężko było mi przebrnąć przez tę książkę. Zawartość merytoryczna bez wątpienia jest cenna i obnaża wszystkie mechanizmy dyktatur, jednak ta przypowieść w budowie jest tragiczna. Wiem, co "autor miał na myśli": jeden akapit na cały rozdział, rozwlekłe zdania, ciągnące się czasami na kilka stron i przeskakiwanie z narracji na narrację stworzyły nastrój odpowiadający fabule, ale nie zmienia to tego, że książkę czytałam w męczarniach. I chyba tylko silna wola sprawiła, że doczytałam ją do końca. Nie żałuję, bo było warto.


Kolor magii (oryg. The Colour of Magic) - Terry Pratchett (1983)

Pierwsza książka z monumentalnej serii Światu Dysku Pratchetta. Skupia się na podrzędnym magu Rincewindzie, który opiekuje się beztroskim "turystą" Dwukwiatem, który ma zbyt wiele złota i Bagaż, podążający za swym panem na własnych nóżkach. Rincewind oraz Dwukwiat bezustannie wpadają w tarapaty, najczęściej z winy tego drugiego.

"Kolor magii" to bardzo dobrze napisana fantastyka, pełna humoru i ironii. Nie byłabym jednak sobą, gdybym na coś nie zaczęła narzekać: wydarzenia dzieją się tak szybko, że czasem nie mogłam za nimi nadążyć. Przydałaby się czasami chwila refleksji i spowolnienie tempa akcji. Myślę, że Rincewind mógłby się ze mną tutaj zgodzić. Z chęcią sięgnę po następną książkę ze Świata Dysku.

________________________________________

Jak już wspomniałam na początku wpisu, kończę z książkami na blogu na jakiś czas. Zaplanowałam już sobie kilka postów, no i wciąż pamiętam o tym wpisie o "The Hour", który Miał Być, Jednak Zabrakło Tego Czegoś Do Jego Napisania. 

2 komentarze:

  1. Skoro 'Iliada' to polecam:
    https://www.goodreads.com/book/show/257149.Lord_of_the_Silver_Bow?ac=1
    całą serię

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za propozycję, postaram się przeczytać!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...