W zeszłym roku Orange Warsaw
Festival świetnym line-upem wskoczył do pierwszej ligi polskich festiwalów. Już
jakiś czas temu wiadomo było, że tym razem nie uda im się powtórzyć
zeszłorocznego sukcesu, kiedy mijały kolejne dni, a najpopularniejszych
zespołów brakowało. Co z tego wyszło?
Nie jestem odosobniona w zdaniu,
że OWF strzelili sobie w stopę, prowadząc, mówiąc eufemistycznie,
nieprzemyślaną sprzedaż biletów (nie brakuje głosów, że fani zostali po prostu
oszukani). Ludzie, zachęceni zeszłoroczną edycją, kupowali drogie karnety w
ciemno. Gdy z biegiem miesięcy okazywało się, że na więcej gwiazd nie ma co
liczyć, a sprzedaż szła marnie, ceny biletów systematycznie spadały. Jeśli w
ten sposób organizatorzy chcieli ukarać tych, którzy pospieszyli się z zakupem,
udało im się to w 100%. Stracili ich zaufanie i nie jestem pewna, czy uda im
się je odzyskać.
OWF, który odbył się w dniach
12-14 czerwca, ponownie zagościł na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu i myślę,
że to była bardzo dobra decyzja. Rok temu nie byłam, ale wiem, że narzekano na
okropną akustykę Stadionu Narodowego. Tym razem koncerty odbywały się na
świeżym powietrzu, zaś teren festiwalowy nie był na tyle mały, żeby wszystko
wydawało się upchane, i zarazem nie tak duży, aby trzeba było pokonywać kilometry,
przemieszczając się spod jednej sceny pod drugą.
Największą organizacyjną zmorą
było zdecydowanie to, że nie trzymano się godzin, o których festiwalowicze
mieli być wpuszczani na teren imprezy. Posiadacze karnetów Early Entrance, gwarantujących
wstęp na imprezę z godzinnym wyprzedzeniem, pierwszego dnia zostali wpuszczeni
na równi z pozostałymi uczestnikami (ci z kolei musieli czekać ponad pół
godziny dłużej). Trzeciego dnia wyglądało to lepiej, chociaż też nie idealnie.
Pierwsze dwa dni momentami
kojarzyły się bardziej z festynem, na którym muzyka jest dodatkiem do grilla i
spotkania z przyjaciółmi na świeżym powietrzu, niż z festiwalem. Ludzi było
bardzo mało, a to z powodu braku headlinera z prawdziwego zdarzenia. Cały
ciężar spoczywał na dniu trzecim, zaś pierwszy i drugi zostały z wykonawcami,
którzy nie mają takiego potencjału, aby przyciągnąć pod główną sceną tłumy. Co
nie znaczy, że muzycznie było słabo.
Orange Warsaw Festiwal 2015 na
głównej scenie otworzył zespół Wolf Alice. Czwórka z Londynu z żeńskim wokalem
nie zdążyła jeszcze podbić serc polskich słuchaczy, jako że ich debiutancki
album, My Love Is Cool, ujrzy światło dzienne dopiero w przyszłym tygodniu.
Wolf Alice zagrali krótki, ale ciekawy set. Muzycznie mnie nie porwało, ale na
pewno dam szansę ich płycie.
Twin Atlantic |
Następnie wystąpili Twin
Atlantic, na których zostałam jedynie z przypadku, co okazało się być najlepszą
decyzją festiwalu. Szkocki zespół, który wydał już trzy albumy, nie jest szerzej
znany w naszym kraju, jednak niedawno pojawiła się w Polsce ich najnowsza
płyta, Great Divide, co może pomóc im w zdobyciu większej liczby fanów. Czym
tak mnie urzekli? Mimo bardzo małej publiki potrafili zagrać dobry, energiczny
koncert, a każdy z trzynastu zaprezentowanych kawałków brzmiał na żywo
fenomenalnie. Do tego można odrzucić sympatycznego Sama McTrusty’ego, który nie
unikał kontaktu z publicznością, zaś po koncercie wyszedł do fanów i dla
każdego z nich znalazł chwilę czasu. Nie zawaham się przed kupnem biletu, gdy
ogłoszą kolejny koncert w Polsce.
Po Twin Atlantic nastąpiła
muzyczna zmiana nastroju (trzeba przyznać, że różnorodność na OWF była wielka)
i na głównej scenie wystąpili Crystal Fighters. To moje drugie spotkanie z tą
grupą, i o ile trzy lata temu na Coke Live Music Festival nie przypadli mi do
gustu, tym razem nieźle bawiłam się na ich koncercie – co mogło być skutkiem
tego, że teraz nie czekałam w ogromnym ścisku, aż headlinerzy wreszcie zaczną
występ, a głośny bas nie dudnił mi w uszach. Na OWF Crystal Fighters oglądałam
z bezpiecznej odległości i to była bardzo dobra decyzja.
Kolejnym punktem na naszej
koncertowej liście był występ wrocławskiej dwuosobowej grupy We Draw A. Muszę
przyznać, że chociaż panowie grali przyjemną muzykę, zupełnie mnie nie porwali –
do tej pory nie mogę się przekonać do takiej elektroniki i wygląda na to, że
już mi się to nie uda.
Noel Gallaghers' High Flying Birds |
Kulminacyjnym punktem wieczoru
był występ Noel Gallagher’s High Flying Birds. Można powiedzieć, że kulminację
miała w tym samym czasie również pogoda, ponieważ lało, grzmiało i błyskało.
Mimo tego sporo ludzi zebrało się pod główną sceną, zaś Noel swoim koncertem
pokazał, że warto było stać w ulewnym deszczu. Obok piosenek swojej grupy
zagrał również największe hity Oasis, które – co nie powinno być żadnym
zaskoczeniem – cieszyły się największą popularnością wśród publiczności. Bardzo
dobry występ.
Drugi dzień rozpoczął się dla
mnie w drugiej co do wielkości scenie, czyli w namiocie. Po dość oryginalnym
zespole Bibobit wystąpili Kamp!. To był mój pierwszy koncert tej grupy, o
której słyszałam bardzo dużo (z dużym naciskiem na „bardzo”). Trzeba przyznać,
że mają oddaną grupę fanów, a ich występ przyciągnął sporą liczbę widzów.
Kamp! |
Po Kamp! Widziałam jeszcze występ
Palomy Faith, która ma świetny głos i zyskała moje serce charyzmą prezentowaną
na scenie oraz coverem „Purple Haze” Hendriksa, a także załapałam się na końcówkę
dobrego koncertu Nosowskiej (i na świetne „Let’s Dance” Bowiego w jej
wykonaniu). Kto był gwiazdą wieczoru? Z pewnością nie Big Sean ani Mark Ronson,
który puszczał z komputera muzykę i okazjonalnie mówił, że Warszawa ma świetną
publiczność, a FKA Twigs, która wystąpiła w scenie namiotowej. Nie da się
opisać jej koncertu, na nim po prostu trzeba być i doświadczyć go na własnej skórze
(wiem, ze to najgorsze, co można napisać, ale tak właśnie się czuję). FKA Twigs
otacza aura niesamowitości, która stanowi świetną oprawę koncertu. I o ile
muzycznie mnie nie porwała, i tak uczestniczyłam w tym występie jak
zahipnotyzowana.
FKA Twigs |
Najważniejszym dla mnie dniem
zdecydowanie był dzień zamykający festiwal – o nim w kolejnej części relacji.
____________________________________________
Dwa ostatnie zdjęcia mojego autorstwa, reszta pochodzi stąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz