czwartek, 18 czerwca 2015

Orange Warsaw Festival 2015 – dzień 1 i 2

W zeszłym roku Orange Warsaw Festival świetnym line-upem wskoczył do pierwszej ligi polskich festiwalów. Już jakiś czas temu wiadomo było, że tym razem nie uda im się powtórzyć zeszłorocznego sukcesu, kiedy mijały kolejne dni, a najpopularniejszych zespołów brakowało. Co z tego wyszło?

Nie jestem odosobniona w zdaniu, że OWF strzelili sobie w stopę, prowadząc, mówiąc eufemistycznie, nieprzemyślaną sprzedaż biletów (nie brakuje głosów, że fani zostali po prostu oszukani). Ludzie, zachęceni zeszłoroczną edycją, kupowali drogie karnety w ciemno. Gdy z biegiem miesięcy okazywało się, że na więcej gwiazd nie ma co liczyć, a sprzedaż szła marnie, ceny biletów systematycznie spadały. Jeśli w ten sposób organizatorzy chcieli ukarać tych, którzy pospieszyli się z zakupem, udało im się to w 100%. Stracili ich zaufanie i nie jestem pewna, czy uda im się je odzyskać.


OWF, który odbył się w dniach 12-14 czerwca, ponownie zagościł na Torze Wyścigów Konnych na Służewcu i myślę, że to była bardzo dobra decyzja. Rok temu nie byłam, ale wiem, że narzekano na okropną akustykę Stadionu Narodowego. Tym razem koncerty odbywały się na świeżym powietrzu, zaś teren festiwalowy nie był na tyle mały, żeby wszystko wydawało się upchane, i zarazem nie tak duży, aby trzeba było pokonywać kilometry, przemieszczając się spod jednej sceny pod drugą.

Największą organizacyjną zmorą było zdecydowanie to, że nie trzymano się godzin, o których festiwalowicze mieli być wpuszczani na teren imprezy. Posiadacze karnetów Early Entrance, gwarantujących wstęp na imprezę z godzinnym wyprzedzeniem, pierwszego dnia zostali wpuszczeni na równi z pozostałymi uczestnikami (ci z kolei musieli czekać ponad pół godziny dłużej). Trzeciego dnia wyglądało to lepiej, chociaż też nie idealnie.

Pierwsze dwa dni momentami kojarzyły się bardziej z festynem, na którym muzyka jest dodatkiem do grilla i spotkania z przyjaciółmi na świeżym powietrzu, niż z festiwalem. Ludzi było bardzo mało, a to z powodu braku headlinera z prawdziwego zdarzenia. Cały ciężar spoczywał na dniu trzecim, zaś pierwszy i drugi zostały z wykonawcami, którzy nie mają takiego potencjału, aby przyciągnąć pod główną sceną tłumy. Co nie znaczy, że muzycznie było słabo.

Orange Warsaw Festiwal 2015 na głównej scenie otworzył zespół Wolf Alice. Czwórka z Londynu z żeńskim wokalem nie zdążyła jeszcze podbić serc polskich słuchaczy, jako że ich debiutancki album, My Love Is Cool, ujrzy światło dzienne dopiero w przyszłym tygodniu. Wolf Alice zagrali krótki, ale ciekawy set. Muzycznie mnie nie porwało, ale na pewno dam szansę ich płycie.

Twin Atlantic
Następnie wystąpili Twin Atlantic, na których zostałam jedynie z przypadku, co okazało się być najlepszą decyzją festiwalu. Szkocki zespół, który wydał już trzy albumy, nie jest szerzej znany w naszym kraju, jednak niedawno pojawiła się w Polsce ich najnowsza płyta, Great Divide, co może pomóc im w zdobyciu większej liczby fanów. Czym tak mnie urzekli? Mimo bardzo małej publiki potrafili zagrać dobry, energiczny koncert, a każdy z trzynastu zaprezentowanych kawałków brzmiał na żywo fenomenalnie. Do tego można odrzucić sympatycznego Sama McTrusty’ego, który nie unikał kontaktu z publicznością, zaś po koncercie wyszedł do fanów i dla każdego z nich znalazł chwilę czasu. Nie zawaham się przed kupnem biletu, gdy ogłoszą kolejny koncert w Polsce.

Po Twin Atlantic nastąpiła muzyczna zmiana nastroju (trzeba przyznać, że różnorodność na OWF była wielka) i na głównej scenie wystąpili Crystal Fighters. To moje drugie spotkanie z tą grupą, i o ile trzy lata temu na Coke Live Music Festival nie przypadli mi do gustu, tym razem nieźle bawiłam się na ich koncercie – co mogło być skutkiem tego, że teraz nie czekałam w ogromnym ścisku, aż headlinerzy wreszcie zaczną występ, a głośny bas nie dudnił mi w uszach. Na OWF Crystal Fighters oglądałam z bezpiecznej odległości i to była bardzo dobra decyzja.

Kolejnym punktem na naszej koncertowej liście był występ wrocławskiej dwuosobowej grupy We Draw A. Muszę przyznać, że chociaż panowie grali przyjemną muzykę, zupełnie mnie nie porwali – do tej pory nie mogę się przekonać do takiej elektroniki i wygląda na to, że już mi się to nie uda.

Noel Gallaghers' High Flying Birds
Kulminacyjnym punktem wieczoru był występ Noel Gallagher’s High Flying Birds. Można powiedzieć, że kulminację miała w tym samym czasie również pogoda, ponieważ lało, grzmiało i błyskało. Mimo tego sporo ludzi zebrało się pod główną sceną, zaś Noel swoim koncertem pokazał, że warto było stać w ulewnym deszczu. Obok piosenek swojej grupy zagrał również największe hity Oasis, które – co nie powinno być żadnym zaskoczeniem – cieszyły się największą popularnością wśród publiczności. Bardzo dobry występ.

Drugi dzień rozpoczął się dla mnie w drugiej co do wielkości scenie, czyli w namiocie. Po dość oryginalnym zespole Bibobit wystąpili Kamp!. To był mój pierwszy koncert tej grupy, o której słyszałam bardzo dużo (z dużym naciskiem na „bardzo”). Trzeba przyznać, że mają oddaną grupę fanów, a ich występ przyciągnął sporą liczbę widzów.

Kamp!
Po Kamp! Widziałam jeszcze występ Palomy Faith, która ma świetny głos i zyskała moje serce charyzmą prezentowaną na scenie oraz coverem „Purple Haze” Hendriksa, a także załapałam się na końcówkę dobrego koncertu Nosowskiej (i na świetne „Let’s Dance” Bowiego w jej wykonaniu). Kto był gwiazdą wieczoru? Z pewnością nie Big Sean ani Mark Ronson, który puszczał z komputera muzykę i okazjonalnie mówił, że Warszawa ma świetną publiczność, a FKA Twigs, która wystąpiła w scenie namiotowej. Nie da się opisać jej koncertu, na nim po prostu trzeba być i doświadczyć go na własnej skórze (wiem, ze to najgorsze, co można napisać, ale tak właśnie się czuję). FKA Twigs otacza aura niesamowitości, która stanowi świetną oprawę koncertu. I o ile muzycznie mnie nie porwała, i tak uczestniczyłam w tym występie jak zahipnotyzowana.

FKA Twigs

Najważniejszym dla mnie dniem zdecydowanie był dzień zamykający festiwal – o nim w kolejnej części relacji.

____________________________________________

Dwa ostatnie zdjęcia mojego autorstwa, reszta pochodzi stąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...