Mundial w Brazylii powoli wkracza w decydującą fazę. Tegoroczny turniej, oglądany przez miliony widzów na całym świecie, obfituje w mniejsze lub większe niespodzianki i zwroty akcji. Wielcy zawodzą, niedoceniani triumfują. Kto przed rozpoczęciem mundialu stawiał na to, że Kostaryka wyjdzie z "grupy śmierci" z pierwszego miejsca, zostawiając trzech byłych mistrzów świata w tyle, a Hiszpania pożegna się z turniejem już po drugim meczu? O tym, czy na koniec i tak wygrają Niemcy jeszcze się przekonamy, a tymczasem zapraszam na wpis poświęcony filmom, w których piłka nożna odgrywa znaczącą rolę.
Gol! - reż. Danny Cannon - USA, Wielka Brytania (2005)
Standardowy film oparty na schemacie "od zera do bohatera", dający dzieciakom nadzieję, że marząc można osiągnąć wszystko. Santiago Muñez, nielegalny emigrant z Meksyku, mieszka w Los Angeles i uwielbia grać w piłkę nożną. Podczas jednego z meczów zauważa go zapomniany już były gracz Newcastle United i zafascynowany jego grą, przepowiada mu wielką karierę. Chłopak wsiada w samolot i leci do Europy.
Tradycyjnie dostajemy ojca, który nie wspiera swojego dziecka, uważając jego marzenia za głupi wymysł, wyrozumiałą babcię, śliczną pielęgniarkę, która zwraca uwagę na nowy nabytek drużyny, surowego trenera i rozwydrzonego gwiazdora. Dość powiedzieć, że fabuła nie porywa. Co w takim razie może się spodobać w "Golu" fanom futbolu? Film powstał przy wsparciu FIFA, dzięki czemu pojawia się kilka twarzy znanych z piłkarskich boisk (scena w klubie była właściwie jedną z niewielu, które mi się spodobały), bardzo ładnie zostały też pokazane same mecze. I chyba to wszystko, co mogę pozytywnego o tej produkcji napisać.
Sześćdziesiąty szósty - reż. Paul Weiland - Wielka Brytania (2006)
Jest lato 1966 i dwunastoletni Bernie Rubens to chyba jedyna osoba w Anglii, która nie chce, aby narodowa drużyna piłkarska doszła do finału Mistrzostw Świata rozgrywanych w kraju. Dlaczego? Właśnie na ten dzień rodzice przygotowali jego bar micwę, święto, po którym chłopak stanie się pełnoprawnym mężczyzną. Bernie jest przekonany, że jeśli Anglia zagra w finale, to jego przyjęcie okaże się klapą, ponieważ nikt się nie zjawi.
"Sześćdziesiąty szósty" nie jest filmem stricte futbolowym. Piłka nożna jest tłem do pokazania relacji rodzice-syn, kłopotów, z jakimi zmaga się młody chłopiec oraz trudności, jakie towarzyszą wyznawcom judaizmu w Anglii, a wszystko to w lekkiej, komediowej formie. Film warto zobaczyć chociażby ze względu na ładne odwzorowanie lat 60. i atmosfery święta futbolu oraz dla zawsze świetnej Heleny Bonham Carter, która gra matkę Berniego.
Hooligans - reż. Lexi Alexander - USA, Wielka Brytania (2005)
Film o angielskich kibolach z perspektywy Amerykanina. Matt Buckner zostaje niesłusznie wyrzucony z dziennikarskich studiów na Harvardzie i przyjeżdża do Londynu, gdzie mieszka jego siostra z mężem. Tam poznaje Pete'a Dunhama, członka grupy kiboli o dumnej nazwie "Green Street Elite" "kibicującym" West Ham United i wciąga się w niebezpieczny świat bójek pod stadionami.
"Hooligans" to film na wskroś amerykański i widać to w każdej scenie. Właściwie można powiedzieć, że nie opowiada on o futbolu, tylko o "soccerze". Jest nierealistyczny, popełniono w nim masę błędów: począwszy od wybrania do roli Bucknera Elijah Wooda, którego za nic w świecie nie jestem w stanie wyobrazić sobie jako agresywnego kibola (nawet po obejrzeniu filmu!), poprzez niezrozumienie, jak takie grupy właściwie działają, aż po kompletny brak logiki w zachowaniu bohaterów. I jeszcze ten głos z offu... Nic dziwnego, że Amerykanie nie chcą zbliżać się do piłki nożnej, skoro serwuje się im takie produkcje.
Skrzydlate świnie - reż. Anna Kazejak - Polska (2010)
Znowu kibole, tym razem w naszym polskim wydaniu. Oskar Nowacki, jego brat i dziewczyna tegoż są "oddanymi kibicami" Czarnych, pierwszoligowego zespołu z Grodziska Wielkopolskiego. Gdy nie chodzą na mecze, działają w biznesie kościelnym: bracia sprzedają dewocjonalia, a Baśka jest organistką w kościele. Pojawia się biznesmen, który chce wynająć kogoś, kto będzie napędzał doping swojego nowego klubu piłkarskiego i to zadanie powierza Oskarowi.
Nie jestem do końca pewna, czy ten film był kręcony na serio. Z jednej strony mamy "poważne życiowe problemy", a z drugiej Roguckiego, który śpiewa własne piosenki razem z radiem (i przy okazji nachalnie promując swój zespół) oraz Małaszyńskiego, który aktorsko gra najwyżej w okręgówce. Hitem jest "Figo" biegający na bójki z pieskiem wtulonym w ramiona. I co tam robi Tomaszewski? Przyznam się, że nie zrozumiałam idei, która przyświecała twórcom filmu. "Rodzina przede wszystkim"? Nie wyszło ani ciekawie, ani zgodnie z rzeczywistością.
Kolorowe wzgórza - reż. Carlos César Arbeláez - Kolumbia, Panama (2010)
Dziewięcioletni Manuel popołudnia spędza na grze w piłkę z kolegami, marząc o zostaniu wielkim bramkarzem. Jest przeszczęśliwy, gdy na urodziny ojciec prezentuje mu nową piłkę oraz rękawice. Niestety, podczas gry piłka wpada na zaminowane pole. Manuel wraz z kolegami stara się ją odzyskać.
"Kolorowe wzgórza" to opowieść o toczącej się już od kilkudziesięciu lat wojnie domowej w Kolumbii widzianej oczami dziecka. Manuel i jego rodzina starają się żyć normalnie mimo konfliktu między prawicowymi paramilitarystami i lewicowymi bojówkami. Na ekranie widzimy jedynie skutki tej wojny, wojny, za którą płacą wszyscy: dzieci, zwykli cywile, którzy nie chcą się w to mieszać, czy nawet nauczyciele. To bardzo dobrze zrealizowany film, prawdziwy, wzruszający i niepolityczny. Bardziej antywojenny. Piłka nożna jest tutaj jedynie tłem do opowiedzenia czegoś ważniejszego. To produkcja, którą warto obejrzeć.
________________________________________
Kiedy zaczynałam ten wpis, nie wiedziałam, że wyjdzie aż tak długi, więc podzieliłam go na dwie części - drugą opublikuję za parę dni.
Tytuł to fragment z cytatu Piera Paolo Pasoliniego, włoskiego pisarza i reżysera filmowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz