Spojlery!
Doctor Who powraca z nowym,
dziewiątym sezonem i już na samym początku oferuje widzom klasykę: Mistrza
(Missy) oraz Daleków, którzy tym razem jednak zostają w cieniu, zaś na pierwszy
plan wysuwa się Davros, czyli ich stwórca.
„The Magician's Apprentice”
rozpoczyna się tak, jak ten serial rozpoczyna się często: Doktor próbuje kogoś
uratować i jego decyzja ma poważne konsekwencje dla całego Wszechświata. Tym
razem pomocy potrzebuje chłopiec, który okazuje się być Davrosem. Doktor
zostaje postawiony przed ciężkim wyborem i postanawia zostawić chłopca samemu
sobie, czym przyczynia się do powstania Daleków. Dzień jak co dzień dla
Doktora. Teraz Davros umiera i chce się spotkać z dawnym wrogiem.
Cieszę się, że w tym sezonie
Moffat wraca do dobrej, sprawdzonej formuły dwóch odcinków na historię. Rok
temu często bywało tak, że historia rozgrywała się spokojnie, by pod koniec
przyspieszyć tak bardzo, że ostatnie kilka minut były napakowane chaotyczną
akcją, zaś odcinek miał niesatysfakcjonujące zakończenie, nierzadko pełne
niedopowiedzeń. Rozłożenie historii na dwa epizody może dać tylko dobre efekty –
chyba, że sama fabuła będzie gorszej niż dotychczas jakości.
Spodobał mi się pomysł na postać
Colony Sarff (Jami Reid-Quarrell). Właściwie nie jest to postać, a kolonia
węży, które przyjmują humanoidalny kształt i każdą decyzję dotyczącą następnego
kroku podejmują przy użyciu demokracji (ciekawostka – walijskie słowo „sarff”
oznacza właśnie węża). Jest to intrygujący i równocześnie trochę przerażający koncept
warty rozwinięcia w którymś z kolejnych odcinków.
Missy oczywiście nie jest martwa
i już na samym początku „The Magician's Apprentice” sieje zamęt i zniszczenie.
Mam mieszane odczucia co do tego wcielenia Mistrza i liczę na to, że ten sezon
sprawi, iż polubię Missy. Moffat postanowił skupić się na jej relacjach z Clarą,
pokazać dynamikę między tymi postaciami. A ta jest bardzo ciekawe, bo choć
Clara gardzi Missy, jest przez nią zmuszona do współpracy, zaś Missy w pełni
wykorzystuje sytuację: może dyktować warunki i traktować Clarę lekceważąco, z
czego czerpie nieopisaną radość. Missy nigdzie się nie rusza i powinniśmy przyzwyczaić
się do jej obecności w dziewiątej serii.
Uwielbiam doctorowy humor, ale
nie lubię, gdy jest go za dużo w odcinku: tym razem to nie było problemem,
ponieważ żarty i komiczne sytuacje zostały rozdystrybuowane w optymalnej
ilości. Najwięcej radości sprawił mi wątek areny do walki i nawiązanie do
Davida Bowiego (poważnie, nic w „The Magician's Apprentice” nie podobało mi się
bardziej, niż okrzyk „All the young dudes”). Za to właśnie uwielbiam ten
serial.
„The Magician's Apprentice” to
nie tylko humor, ale także poruszenie poważnego dylematu. Doktor łamie
obietnicę i odbiera nadzieję na przeżycie małemu chłopcu, ponieważ wie, że w
przyszłości ten przyczyni się do śmierci wielu istnień. Doktor działa
pochopnie, jest przestraszony nie mniej niż Davros, i ostatecznie tchórzy,
stara się napisać historię na nowo. Nie może znieść myśli, że mógł zapobiec
powstaniu Daleków, a tego nie zrobił. Czy postąpił właściwie? Oczywiście wiemy,
że nie, ponieważ to właśnie jego decyzja spowodowała lawinę zdarzeń, która
doprowadziła go do miejsca, w którym jest teraz. Pod koniec odcinka widzimy, że
chce naprawić swój błąd, i jest bardzo ciekawa, jak to wszystko zostanie
rozwiązane przez Moffata. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie. Sytuacja, w
którym trzeba wybrać mniejsze zło zawsze jest emocjonującym motywem, który, w
zależności od jego rozwinięcia, może pójść albo bardzo dobrze, albo katastrofalnie.
Doctor Who wraca z dobrym,
wciągającym odcinkiem, w którym dobrze zbilansowano humor i poważniejsze wątki,
zaś historia jest budowana poprawnie. Steven Moffat nie zaliczył falstartu i oby
tylko poziom sezonu rósł z każdym tygodniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz