bez spojlerów
„Gra tajemnic” (ang. „The
Imitation Game”) nie jest filmem ani o wojnie, ani o szpiegach, ani nawet o
złamaniu Enigmy. To opowieść o człowieku, który nie potrafił być „normalny”. I
z takim właśnie nastawieniem najlepiej jest przystąpić do seansu obrazu Mortena
Tylduma.
Podczas II wojny światowej
matematyk Alan Turing (Benedict Cumberbatch) zostaje zatrudniony przez rząd
brytyjski po to, aby pomóc złamać kod Enigmy. Wraz z kilkuosobowym zespołem
kryptologów, wśród których znajdują się Hugh Alexander (Matthew Goode) oraz
Joan Clarke (Keira Knightley), dnie i noce stara się rozszyfrowywać wiadomości przesyłane
między nazistami. Naukowcy walczą zarówno z czasem, jak i niechętnymi przełożonymi,
zaś sam Turing musi również stawić czoła kolegom, którzy nie są przekonani co
do przydatności jego prac nad urządzeniem mającym złamać Enigmę.
Główną osią fabularną „Gry
tajemnic” jest okres pracy nad maszyną, jednak zdecydowano się też pokazać
retrospekcje z dzieciństwa Turinga oraz momenty z ostatnich lat życia
matematyka. I właśnie sceną z „przyszłości” rozpoczyna się film, gdy włamanie
do mieszkania matematyka prowadzi do jego aresztowania. Reżyser na każdy możliwy sposób starał się uciec od nieco oklepanej, a jednak zgrabnej
klamry kompozycyjnej (zarówno rozpoczęcie, jak i zakończenie filmu sceną z
przesłuchania) i postanowił namieszać w czasach, tworząc bardzo chaotyczną opowieść.
Ta czasowa przeplatanka poprowadzona została niekonsekwentnie i historia nie
zazębia się w taki sposób, aby całość można było ocenić jako zgrabną. Tyldum
zdecydowanie przekombinował ze skakaniem po narracjach i to jeden z
największych minusów tego filmu.
Na co mogę jeszcze ponarzekać?
Pewnie na zbytnią dosłowność „Gry tajemnic”. Naprawdę nie trzeba powtarzać
motta w co czwartej rozmowie (no, może trochę przesadzam), aby ludzie
zrozumieli, na czym rzecz polega. Zbyt dużo jest pokazane i nie ma miejsca na
żadne niedopowiedzenia czy pole do interpretacji. „Było tak, jak ja mówię, i to
byłoby na tyle”. A może to tylko moje wrażenie? Nie spodobało mi się również
nagromadzenie niemalże obowiązkowych w tego typu filmach wątków (konflikt z
charyzmatycznym kolegą – odhaczyć; „jeśli go pan zwolni, mnie też musi pan
zwolnić” – odhaczyć). Czy to sprawia, że „Gra tajemnic” jest złym filmem? W żadnym
wypadku. Morten Tyldum stworzył po prostu solidny film, który nie aspiruje do
bycia arcydziełem (a przynajmniej nie wygląda, jakby do tego tytułu aspirował).
To nie jest tak, że nic mi się w „Grze
tajemnic” nie podobało. Przeciwnie, uważam, ze to dobry film, ale nie na tyle
dobry, aby obsypywać go ze wszystkich stron nagrodami. Cieszę się jednak, że
uznanie zdobywa kreacja Cumberbatcha, ponieważ poradził sobie z rolą Turinga
doskonale. Wielu powie, że Anglik znów gra Sherlocka, ja jednak się z tym nie
mogę zgodzić: Turing to zupełnie inny typ geniusza (i nie chodzi mi tylko o
brak loczków i za duże stroje z epoki). Holmes Cumberbatcha lśni i skupia na
sobie uwagę wszystkich w promieniu stu metrów, zaś Alan Turing jest wycofany, a
aktor sprawia wrażenie bycia o wiele mniejszym oraz drobniejszym niż w
rzeczywistości. W niczym nie przypomina Sherlocka, to kompletnie odmienna
kreacja. Właściwie bardzo dobra gra aktorska jest ogromnym atutem „Gry tajemnic”,
ponieważ nie tylko Benedict wykonał dobrze swoją pracę. Równie dobrze mogę ocenić
kreację Keiry Knightley, Matthew Goode’a (on zawsze będzie świetnie wyglądał w
takich rolach, dodam bardzo płytko), Charlesa Dancy’ego (jego dowódca Denniston
to odpowiednia mieszanka stanowczości i ironii), Marka Stronga czy Rory’ego
Kinneara, który jako policjant nieintencjonalnie wydający wyrok na Turinga
wypada bardzo autentycznie.
We wstępie napisałam o tym, że to
nie jest film historyczny, a biograficzny. I w pełni podtrzymuję to zdanie. Mam
już dość internetowych narzekań na to, że zignorowano wkład Polaków w
rozszyfrowanie Enigmy. Nie zignorowano – osiągnięcia polskich matematyków
wspomniane zostały w dwóch scenach i jest to ilość w zupełności wystarczająca,
ponieważ, powtarzam, nie jest to film historyczny. Działania prowadzące do
złamania Enigmy są w „Grze tajemnic” tylko pretekstem do pokazania sylwetki
Alana Turinga, próby zrozumienia człowieka, który doskonale wiedział, że znacznie
różni się od większości społeczeństwa.
Trochę zawalono kreację Joan
Clarkę. Jest to postać tak intrygująca, że jej niewykorzystany potencjał aż
boli. W filmie jedynie zasygnalizowane są pewne problemy społeczne, z jakimi
musiała zmagać się Joan, a myślę, że rozwinięcie tego wątku mogłoby wyjść „Grze
tajemnic” jedynie na dobre (nie, postanowiono za to kilka razy pokazać
biegającego Turinga, jakby była to rzecz, bez której film nie miałby prawa bytu).
Mam wrażenie, że Joan Clarke to dobry materiał nawet na osobną produkcję.
Na zakończenie nie mogę nie
wspomnieć o genialnej muzyce Alexandre Desplata, która podnosi wartość „Gry
tajemnic” o przynajmniej jeden szczebelek. Jest to kompozycja tak idealnie
dobrana, tak klimatyczna i intrygująca, że soundtrack będę słuchać pewnie
jeszcze nieraz.
„Gra tajemnic” to dobre kino
biograficzne, jednak dość istotne wady filmu nie pozwalają na zakwalifikowanie
go do kategorii produkcji, które jakoś wyróżniają się na tle innych filmowych
biografii. Bo film Tylduma nie wyróżnia się właściwie niczym szczególnym i z
biegiem lat zniknie wśród wielu mu podobnych.
____________________________________________
Gif stąd.
Mieliśmy iść na to do kina i teraz cieszę się, że nie poszliśmy.
OdpowiedzUsuńSłyszałam słowa zachwytu od fanki Cumberbatcha, ale chyba głównie z jego powodu, bo o samym filmie za wiele nie wspominała. Mnie ten film niczym nie zaintrygował, a skoro nie jest niczym specjalnym cieszę się, że po niego nie sięgnęłam.
OdpowiedzUsuń