piątek, 19 września 2014

Out of the Furnace: Życie jest ciężkie, a później umierasz


bez spojlerów

Biedne, podupadłe miasteczko w Pensylwanii, rozsiewające wokół atmosferę głębokiej depresji, nie jest raczej miejscem, które będzie gościć podnoszącą na duchu lekką historię. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że będzie świadkiem beznadziejnego smutku, który wprost wylewa się z wyreżyserowanego przez Scotta Coopera dramatu "Out of the Furnace" ("Zrodzony w ogniu").

Russell Baze (w tej roli Christian Bale) pracuje w hucie. Nie ma zbyt wielu powodów do bycia w pozytywnym nastroju: praca jest bardzo ciężka i nie daje mu satysfakcji, jego ojciec powoli umiera, a brat Rodaney (Casey Affleck) coraz bardziej przesadza z hazardem. Jedyną nadzieją Baze'a na szczęście jest jego związek z Leną (Zoe Saldana), z którą planuje założenie rodziny. Niestety, i ta iskierka szansy na lepsze życie się wypala: Baze po pijanemu powoduje wypadek samochodowy, w którym ktoś ginie i główny bohater trafia do więzienia. Gdy z niego wychodzi, wszystko jest w jeszcze gorszej sytuacji.

"Out of the Furnace" to przykład filmu mającego świetną, utalentowaną obsadę, która nie jest jednak w stanie dokonać cudu i sprawić, żeby przeciętna produkcja stała się warta obejrzenia. Nie jestem w stanie określić, gdzie właściwie kończy się wprowadzenie do fabuły, a gdzie rozpoczyna właściwa akcja. Jest to raczej zlepek różnych (równie depresyjnych) momentów z życia biednego robotnika z małego miasteczka. Naprawdę nie wiem, jaki cel przyświecał reżyserowi. Ten film jest po prostu przeraźliwie nudny i chyba tylko wspomniana już obsada sprawiła, że mogłam obejrzeć go do końca. Postacie zostały zaledwie naszkicowane, są bezbarwne oraz schematyczne, a psychika większości bohaterów nie została zgłębiona na tyle, aby widz mógł wyrobić sobie zdanie na ich temat i zrozumieć, dlaczego postępowały tak, a nie inaczej (a zakładam, że miał to być dramat psychologiczny, ponieważ wszystko wskazuje na to, że Cooper chciał film w tym właśnie gatunku nakręcić). Jedynie Harlan DeGroat (Woody Harrelson), psychopatyczny ćpun i główny "zły" produkcji, zdołał wykrzesać ze mnie choć trochę emocji w czasie seansu, chociaż i w jego przypadku portret psychologiczny właściwie nie istniał.


Co ratuje "Out of the Furnace" od zostania kompletną porażką? Na pewno wspomniana już obsada (w końcu te nazwiska gwarantują pewien poziom), wykorzystana muzyka (wybranie "Release" Pearl Jam jako finałowego utworu to strzał w dziesiątkę) oraz scena w końcówce, w której ktoś goni i ktoś jest goniony (aby za bardzo nie zaspojlerować): została nakręcona bardzo dobrze i zapewniła spory ładunek emocji, których w tym filmie zdecydowanie brakowało. Do obejrzenia chyba jedynie dla wielkich fanów Bale'a, Harrelsona czy młodszego Afflecka, i to tylko na godzinę, gdy nie będzie już kompletnie niczego, aby zabić czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...