Kilka dni temu „Hannibal”
zakończył swój żywot. Chociaż miałam wiele zastrzeżeń do ostatniego sezonu,
finał spełnił moje oczekiwania i był kwintesencją tego, czym ten serial jest: pięknego
wizualnie genialnego absurdu.
Wydaje się, że wraz z nadejściem
trzeciej serii Bryan Fuller, który spodziewał się pewnie od początku rychłego
końca serialu, całkowicie pozbył się wszelkich pozorów i poszedł na całość, co
w przypadku niektórych aspektów się sprawdziło, w innych zaś okazało się
porażką. Do minusów należy na pewno pierwsza, „europejska” część sezonu. O
niemiłosiernie powolnym tempie, znikomej ilości akcji i przeintelektualizowaniu
wypowiadałam się pozytywnie w recenzji pierwszego odcinka, chwaląc twórców za
odwagę, jednak zagalopowali się, ciągnąć tę narrację zbyt długo. Kilka
kolejnych epizodów oglądało się bardzo ciężko, były bardzo chaotyczne i „puste”
fabularnie, nie przynosząc ani większych postępów w historii, ani też wglądu w
psychikę postaci, co – mogłoby się wydawać – powinno stać na pierwszym miejscu.
Największą porażką Fullera była kreacja Chiyo (Tao Okamoto), czyli bohaterki, której
obecność była całkowicie niepotrzebna i męcząca. Niby czegoś się o niej i o
Hannibalu za jej pośrednictwem dowiedzieliśmy, jednak nie było to warte poświęconego
jej czasu ekranowego.
Fanficion czy kanon? |